piątek, 14 października 2011

Zabawy z dwulatkiem

Jestem mamą bliźniąt. Kiedy chłopcy przyszli na świat, podjęłam decyzję, by pozostać z nimi w domu (choć żenujący jest zasiłek wychowawczy na bliźnięta, albowiem jest to „całe” 400 zł). Ważniejsze od pieniędzy było (i jest) dla mnie macierzyństwo. Chciałam mieć wpływ na rozwój ich osobowości, kształtowanie ich zdolności poznawczych.

Wiele czasu spędzamy na zabawie, starając się, aby była ona kreatywna, pobudzała zmysły do działania, rozwijała chłopców psychofizycznie i dawała wiele radości, frajdy, pisków uciechy, uśmiechów. Pomyślałam, że podzielę się z Państwem swoimi pomysłami na rozmaite gry i zabawy (takie na poziomie dwulatków plus), być może zainspirują one Kogoś do sięgnięcia dalej… Wszak fantazja jest nieskończona i nieograniczona…

Od razu muszę nadmienić, iż nie stać nas na markowe, drogie, edukacyjne zabawki. Z tego też powodu posiłkujemy się zdobyczami na targach staroci albo po prostu tym, co mamy pod ręką. Angażując do tego przede wszystkim wyobraźnię.

Wykorzystujemy wszystkie ulotki, gazetki reklamowe, foldery i inne papierzyska w rozmaity sposób. Układam opowiadania, wycinam pasujące obrazki i naklejam miast danego słowa. Później, wspólnie z chłopcami, odczytujemy to. Czasem wycinamy obrazki, podklejamy na tekturki i tworzymy z tego domino, gry memo, Piotrusia, puzzle (uprzednio należy pociąć na geometryczne elementy). Wycinamy zwierzaczki i tniemy je na dwie części – następnie dopasowując błędnie i odgadujemy co powstało, np. świnkogut, kotopies, zebiedronka itp. Jest wówczas baaaaardzo wesoło! Z katalogów z ubraniami wycinamy ubranka i ubieramy naszego papierowego ludzika. Na reklamach hipermarketów uczymy się nazw poszczególnych produktów. Tworzymy kartki z podziękowaniami, kartki świąteczne, laurki, łańcuchy, origami. A kiedy maluchy są na coś rozzłoszczone, pomagam im uwolnić emocje – wszystkie te karteluszki pozwalam im do woli pomazać, pognieść, porwać, a potem wrzucamy do torby, zawieszamy pod sufitem i uderzamy w nią drewnianymi łyżkami. Aż złość nas opuszcza, i nie wiedzieć kiedy ustępuje atakowi śmiechu ;)

Uwielbiamy zabawy z malowaniem. Malujemy łapkami, stópkami, gąbką, piórkiem, patyczkami, czym się da. A później zamalowujemy kartkę czarną kredką świecową i wydrapujemy rozmaite wzory. Moje maluchy nie potrafią jeszcze ładnie malować, są to raczej fantazyjne bazgroły – ale czasem biorę kolorowe koraliki i proszę, by mówiły mi po kolei, jakiego koloru mam użyć, jaki teraz będzie kształt – i one mówią, a ja rysuję, uczę ich w ten sposób spostrzegawczości i sprawdzam, czy potrafiłyby skopiować jakiś wzorek.

Również kartony (przyniesione ze sklepu, gdzie są zbędne) dają nieograniczone możliwości. Czasem udają kasę sklepową, czasem kuchenkę (rysujemy palniki i pokrętła), pralkę, garaż, auto i każdy inny pojazd, łącznie z kosmicznym. Albo urządzamy wyścigi: trzeba stać na jednym (poskładanym), drugi ustawiać przed siebie, stanąć na nim, wziąć ten z tyłu itd. A czasem tworzą tunel czy tor przeszkód (często urządzamy ścieżkę zdrowia z bieganiem, skakaniem, turlaniem się, czołganiem itd. pomiędzy rozmaitymi rzeczami codziennego użytku).

Butelki plastikowe to już prawdziwy fenomen. Mamy z nich kręgle (a kulą jest piłka), obcięta butelka jest rewelacyjną szuflą do piasku. Łapiemy w nie piłeczki ping-pongowe (albo inna wersja: przyczepiamy piłeczkę nitką do dna kubeczka plastikowego i również próbujemy ją nim złapać). A kiedy maluchy mają problem z odsłuchaniem moich poleceń – butelka plastikowa świetnie sprawdza się jako megafon ;)

Mamy kilka rozmaitych kostek tekturowych. Na jednej narysowane mamy śmieszne polecenia. Rzucamy kostką i co wypadnie – to trzeba uczynić, np. skakać na jednej nodze. Śmiechu jest zawsze co niemiara. Na innej kostce mamy kolory. Jeśli wypadnie np. zielony – mam Dzień Zielonego i wówczas ubieramy się na zielono, pijemy zielone soczki (z kiwi), jemy zielone owoce, wyszukujemy zielonych przedmiotów, wodę do kąpieli farbujemy na zielono, wymyślamy bajki o ufoludkach. Inna kostka ma wyrysowane kształty – a gdy ją użyjemy, wówczas wyszukujemy wszędzie kształtów (które akurat wskazała) – np. trójkątne dachy, trójkątne znaki drogowe itd.

Uwielbiamy spacery, a każdy jest prawdziwą wyprawą w nieznane i daje nam masę wrażeń. Szukamy liczb i literek na szyldach, numeracji domów, oznaczeniu ulic. Liczymy kropki na biedronkach, kręgi na muszlach ślimaków czy pniach drzew. Zbieramy kamyki, piórka, drewienka, korę, szyszki, gniazdka ptaszków, skorupki jajek etc. Poznajemy w ten sposób kształty, kolory, rozmaite faktury, wielkości; dyskutujemy o ptaszkach – jakie mają nazwy, jak poruszają się, jakie wydają dźwięki, co jedzą… Wąchamy kwiatki, podziwiamy ich barwy, odczuwamy jak słoneczko pieści nas ciepełkiem czy wietrzyk otula chłodem. Udajemy, że jesteśmy odkrywcami, badaczami, wyobrażamy sobie rozmaite sytuacje (np. tropimy niedźwiedzia po śladach, przedzieramy się przez chaszcze, wchodzimy na pagórki, obserwujemy go przez lornetką, albo: jesteśmy nad morze, wchodzimy do wody, widzimy rekina, uciekamy, otrzepujemy się, wycieramy etc.) Rozwijamy mowę i słownictwo, wyobrażając sobie, że różne rzeczy do nas mówią (np. kwiatuszek może pytać czy podoba nam się, czy ładnie pachnie, mówić, że wolałby zostać tu z przyjaciółką trawką, niźli zostać zerwanym itd.). Przynoszę skrawki rozmaitych rzeczy, np. kawałek listeczka, a chłopcy muszą odnaleźć oryginał w całości. Chodzimy do Urzędu Miejskiego pojeździć windą w górę i dół, do Bazyliki zapoznać się ze sztuką, do sklepu zoologicznego podpatrzeć rozmaite zwierzaczki.

Uczymy się liczenia, kształtów, kolorów, wielkości, faktur, materiałów itd.. gdzie tylko się da i na czym tylko się da. Sortujemy autka wedle tych kryteriów; potem kamyczki, guziczki, liście i wszystko inne. Szukamy razem par skarpet, segregujemy bieliznę, garderobę, sztućce, spinacze, klamerki. Wkręcamy śrubki do nakładek, dopasowujemy nakrętki do słoików czy butelek. Wyszukujemy par, podobieństw, przeciwieństw. Uczymy się czy owo Coś leży na, pod, za, w, nad czy obok.

Puszczamy bańki mydlane, czasem dodając jakiś barwnik, co później daje fantazyjne wzory na kartce (gdy taka bańka tam pęknie). Uwielbiamy zabawy z balonikiem: dmuchanie, odbijanie, ściskanie, malowanie balonowych twarzy. A w ciepłe dni nalewamy do niego wody, wkładamy do zamrażalnika, następnie rozcinamy i mamy górę lodową.

Robimy wszystko to, co można tylko zrobić buzią, rączkami, nóżkami, paluszkami. Czytamy, opowiadamy, wymyślamy niestworzone historie, zmieniamy tembr głosu, uśmiechamy się, stroimy śmieszne miny, całujemy, przytulamy, tańczymy, skaczemy, biegamy, turlamy się, masujemy etc.

Wyszukujemy rozmaite dźwięki, wpisane w naszą codzienność tak mocno, że nieomal już ich nie słyszymy. A my skupiamy się na nich, opisując je, mówiąc co je wydaje, dlaczego, po co…

Muzyka jest u nas wszechobecna. Bawimy się nią. Na wysoki dźwięk np. podnosimy się, na niski – kucamy. Gdy uderzę w bębenek – chłopcy muszą upaść, gdy w trójkąt – chodzić na paluszkach, gdy zagram na flecie – tańczyć w kółko itd. Pozwala im to wpisać dźwięki w codzienność, uwrażliwia ich nie tylko muzycznie, uczy skupienia. Adresu i innych ważnych rzeczy uczę poprzez śpiew (polecam melodię Panie Janie, albowiem jest łatwa i prosto w nią wkomponować tekst). Odgrywamy scenki z różnych piosenek i wierszyków. W różne piosenki czy wierszyki wplatam imię synów (np. zamiast Wojtusia, na którego mruga iskiereczka, miast Pawła i Gawła, wspomnianego Pana Jana).

Uwielbiamy grę Widzę coś, co… (jest zielone, okrągłe, ma koła itd.)

Często chowam go kartonika różne przedmioty i smyki muszą je rozpoznać po dotyku, dźwięku czy zapachu, albo nawet smaku. Albo układam na stole, pozwalam się przyjrzeć i zapamiętać, następnie przykrywam chustą i wymieniamy co tam jest (albo coś zabieram i zgadujemy, czego brakuje).

Układam zagadki, chowam chronologicznie w rozmaitych miejscach i odgadując rozwiązania – dochodzimy do skarbu-niespodzianki. Albo dochodzimy do niej po uprzednio wyciętych konturach maluczkich stopek. Często też losujemy kostką, jaka dziś czeka nas niespodzianka. Albo wycinam coś z folderu reklamowego, robię z tego puzzle i nagradzam poszczególnymi elementami za dobra uczynki. Całość poprawnie złożona oznacza porę na nagrodzenie dzieci.

Także jedzenie może być zachętą do nauki. Winogronowa gąsienica pomaga nam w liczeniu, poznawaniu kształtów czy kolorów. Tak samo jak twarze z geometrycznych kanapeczek, sera, szyneczki czy ogórka. Wszystko jest okazją do poznawania smaków, zapachów, kształtów, kolorów, wzbogacania słownictwa.

Suszymy kwiaty, podlewamy roślinki, oglądamy gwiazdy, robimy biżuterię z jarzębiny, płatków śniadaniowych, makaronu, łódki z kory, stempelki z ziemniaków, zwierzaczki z żołędzi, kasztanów, szyszek, lepimy w glinie, puszczamy zajączki na ścianie, latawce, łapiemy cień…

Mogłabym tak w nieskończoność, ale chyba nie o to chodzi… Jeju, każdy dzień daje nam szansę na odkrycie czegoś wspaniałego, nowego, niesamowitego. Wystarczy rozejrzeć się wokół. Wszystko, co tu opisałam – stymuluje jakieś zmysły, rozwija psychofizycznie, wzbogaca zdolności motoryczne, manualne, językowe, stymuluje wyobraźnię i umysł do działania. Wcale nie trzeba do tego wielkich nakładów finansowych, wystarczy jedynie odrobina chęci, czasu. Dzieciom często nie trzeba drogich zabawek, ale naszej uwagi, zaangażowania, obecności, wsparcia, stymulacji rozmaitymi bodźcami, podsunięcia pomysłu. Wystarczy, byśmy byli – wszak Bycie Rodzicem to działanie Każdego Dnia (a nie jedynie 1 czerwca)!

Swoim Synom dziękuję za inspirację i za to, że dzięki Nim na nowo mogę spojrzeć na świat oczyma dziecka

Artykuł z serwisu Airstar.pl Darmowe artykuły do przedruku

Autor: Anna Jełłaczyc http://annajellaczyc.poczytaj.to

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz