piątek, 14 października 2011

Nauka (czytania) poprzez zabawę

Błądząc ostatnio w odmętach internetu, natknęłam się na wspaniałą akcję promującą czytelnictwo: „Czytać – tak! Ale: jak?”. Od razu przywiodła mi ona na myśl książkę, którą ostatnio miałam przyjemność przestudiować: „Nauka czytania przez zabawę” Jackie Silberg. W mojej głowie natychmiastowo zrodziła się myśl, by wypromować i jedno i drugie, stąd też pomysł na ów artykuł. Całość pozwolę sobie okrasić własnymi doświadczeniami. Dodać muszę, iż nie mam wykształcenia ni pedagogicznego, ni logopedycznego (ani nawet żadnego pokrewnego). Jestem – po prostu – pełnoetatową mamą, tyle jedynie… A może: aż tyle?

Lubię serfować wiedzy falami, podpatrywać innych, gdy imponuje mi ich kreatywność i jestem bacznym obserwatorem. Uwielbiam towarzyszyć swoim dziateczkom, zarówno w sprawach istotnych, jak i tych mniej ważnych. Zadziwia mnie ich „intuicja psychologiczna” (umiejętność odczytywania mowy ciała), ciekawość świata, umiejętność wyciągania (czasem abstrakcyjnych, a czasami nader trafnych) wniosków, wnikliwość, spostrzegawczość, potencjał. Uważam, że każde, absolutnie każde dziecko ma w sobie coś z geniusza, grzechem i zaniedbaniem dorosłych zaś często jest nieumiejętność „podsycenia tego ognia” czy zbywanie malca (w imię „świętego spokoju”). A przecież wystarczy odrobina chęci i czasu wspólnie spędzonego, by wspomóc rozwój małego, bystrego, żądnego wiedzy (w formie zabawy) człowieczka. Niematerialna inwestycja, która – z całą pewnością – zaprocentuje w przyszłości…

Spójrzmy jak specjaliści od reklamy starają się, by zapadła ona w naszą pamięć. Stosują wizualizację (obrazy), dźwięk (wpadająca w ucho melodia/piosenka), pokazują nam dane słowo, jest też powtórzenie (by lepiej zapamiętać). To zaledwie kilka z ich bogatego repertuaru trików. Ale i my możemy, z zadowoleniem, stosować te metody (bazujące na tym jak nasz mózg gromadzi i wykorzystuje informacje), by w łatwy, przystępny i przyjemny sposób nauczyć nasze dzieci obycia z literkami, słowami. Na pewno nie raz zadziwił Was fakt, że Wasze dziecko, nie potrafiące przecież jeszcze czytać, na widok jakiegoś logo (program telewizyjny, hipermarket, marki znane z reklam telewizyjnych) krzyczy: „Mamo, spójrz, to… (odpowiednie wstawić; nie mogę wszakże robić kryptoreklamy). Właśnie, doszłam do wniosku, ze skoro specom od reklamy (nie widzącym nigdy na oczy moich dzieci) to się udaje, dlaczegoż ja, mama poświęcająca smykom tyle czasu, miałabym być gorsza? ;) Wiem, że uczymy się efektywnie, gdy wykorzystujemy do tego wszystkie zmysły – i to mi wystarczy. Cała reszta jest Wielką Improwizacją ;)

Aaaa, najważniejsze! Pamiętać należy, że wszystko to ma być jedynie formą zabawy, a nie katorżniczą pracą. Ma dawać satysfakcję i sprawiać frajdę, nie zaś powodować niechęć u jednej, bądź obu stron. Amen.

Nauka (czytania) przez zabawę…

Przykład dziecko bierze z osób najbliższych. Jest chłonne niczym gąbka, z czego nawet czasami nie zdajemy sobie sprawy. Nasze codzienne nawyki „wdrukowujemy” w dziecko, automatycznie, ono nasiąka codziennością – i od nas, rodziców, zależy co „przekażemy mu w posagu” (nim jeszcze dorośnie). Dobrze, gdy książka jest naszym „chlebem powszednim”. Jeśli nie jest – cóż, nigdy nie jest za późno na „zmianę jadłospisu” i nawyków… Rozmawiajmy z naszymi dziećmi, dużo i o wszystkim (nie bójmy się trudnych tematów). Gdy „zagną” nas jakimś pytaniem, miejmy odwagę przyznać, że „zwyczajnie nie wiemy” (nie stracimy w jego oczach autorytetu), ale wskażmy na sposób „wyjścia z zaistniałej sytuacji” – można zapytać kogoś, kto taką wiedzę posiada, zajrzeć do internetu, a jeszcze lepiej – do książki, encyklopedii. Zapiszmy się, wspólnie, do biblioteki. Włączajmy dzieci do codziennych obowiązków (to nie tylko jest nauką odpowiedzialności, ale także wspomaga inne dziedziny – mogą coś segregować, wkładać, dopasowywać etc.). Miast gier komputerowych, sięgnijmy – czasem choć – po tradycyjne gry planszowe (to naprawdę wzmacnia więzy rodzinne), czy popularne gry językowe. Nade zaś wszystko wyróbmy w sobie nawyk codziennego czytania na głos… Kiedy bierzemy do rąk książeczkę, pokażmy malcowi, że czytamy ją od początku do końca, od góry do dołu, od lewej do prawej; podajmy jej tytuł i autora; pomówmy o tym, co widzimy na ilustracjach. Zachęcajmy dzieci do rozmów, do opowiadania historyjek, snów, własnych przeżyć, emocji. Układajmy wspólnie wierszyki, bawmy się rymami, śpiewajmy piosenki. I pielęgnujmy nasze poczucie humoru!

Zabawa z aliteracją (czyli powtarzaniem słów rozpoczynających się tym samym dźwiękiem lub literą, np. Stary Sasza szedł szybko suchą szosą).

Układajmy zdania, wykorzystując aliterację. Możemy potem dowolnie „bawić się” tymi zdaniami: ilustrować je, przedstawiać, „ubrać” w opowiadanie.

Możemy tworzyć dowolne „kolekcje” słów, rozpoczynających się na daną literkę – np. słoiczek „B”, do którego wrzucamy wszystko, co jest na tę literkę (wycięte z katalogów „buciki”, z marketowych reklam „buraczki”, „banany”, „botwinkę” etc.).

Przyjemnym pomysłem jest zabawa w sklep, w którym asortyment składa się z towarów rozpoczynających się na tę samą literę.

Ciuf-ciuf-ciuf-ciuf-pipiiii… A może zabawa w pociąg, mający swoje stacje jedynie w miejscowościach, rozpoczynających się na ustaloną literkę (Bielsko-Biała, Biała Podlaska, Biedaszków itd.)?

Dorosły może wymieniać rozmaite słowa, a dzieci powinny podnieść rękę, ilekroć usłyszą słowo rozpoczynające się wskazaną literką.

Zabawa z alfabetem

(Tutaj powiem, że mój syn (a właściwie obaj) zaskoczył mnie niezmiernie, gdy mając trzy i pół roku, ni stąd ni zowąd, podczas spaceru powiedział: „Mamo, spójrz, tu jest basen. Basen jest na literkę „b”. To był moment, który uświadomił mi: „Pora na zabawę z alfabetem”.)

Tutaj możliwości są niczym nieograniczone, wszak literki, słowa to tacy wszędobylscy w naszym życiu. Towarzyszą nam zawsze i wszędzie, wszystko z nich jest utkane, nic nie jest od nich wolne. Wykorzystajmy zatem tę przestrzeń na wspaniałą zabawę z literkami…

Można wyśpiewywać alfabet, dopasowywać obrazki do pierwszych liter rozpoczynających ich nazwę, rozwieszać je w dziecięcym pokoiku (by maluch „opatrzył się” z ich kształtami). Ja, mówiąc jakiś wyraz, powtarzam go głośno, wyraźnie, ekspresyjnie: np.: „but jest na „be”; powtórzcie ładnie: „byyyy”.

Wycięte szablony literek rozwieszać można na przedmiotach codziennego użytku („b” na barku, „e” na ekranie, „f” na flakonie”, „k” na krześle, „w” na wannie” itd.). Dopasowywać przy tym małe literki do dużych.

Możemy zaopatrzyć dziecięcy kuferek w magnesy, puzzle piankowe, scrabble czy pieczątki przedstawiające literki.

Z takim samym powodzeniem możemy sami tworzyć szablony i np. przyozdabiać je czymś: „p” – piórkami, „g” – guzikami, „b” – brokatem” itd. Wytnijmy je z papieru ściernego i pozwólmy dziecku dotknąć literkę, poczuć, doświadczyć jej kształtu poprzez brodzenie dłonią po jej fakturze. Poprośmy dziecko, by zamknęło oczka i spróbowało rozpoznać ją właśnie poprzez dotyk. A kiedy już ma zamknięte oczęta – niech w taki, utrudniony, sposób, spróbuje narysować znajomą literkę na kartce papieru. Literki możemy obrysowywać, tworzyć z nich zabawne ludziki, kreślić je gdy są wykropkowane, docierać do nich pokonując jakiś labirynt. Możemy układać je z patyczków, wykałaczek, guzików, zakrętek, kapsli, kamyczków, klocków, ze sznurka czy nawet ze słonych paluszków (które potem spałaszujemy ze smakiem), ulepić z plasteliny. Można je wyrysować palcem po plecach, w powietrzu, światłem latarki na suficie, patykiem na piasku, kredą na tablicy bądź na asfalcie (uwaga na bezpieczeństwo!), łyżką w rozsypanej mące, soli etc. Do pisania/rysowania użyć można palca (w piance do golenia, paście do zębów, świetną zabawą są farbki do malowania rączkami), kredek, ołówków, flamastrów, markerów, piórka czy wacika do uszu (zamoczonych w farbkach) albo nawet gąbki. Można woskiem naszkicować literki na tekturce, którą następnie pomalujemy farbkami (dodatkowo można te literki wydrapać). Albo je przekalkować. Albo rozpocząć linię (pionową/poziomą) i do niej „dokomponować” resztę literki (tak, by jakaś powstała) Można… można… wszystko można!

Dzieci uwielbiają zabawę kartami: łatwo więc zapamiętają: „A” jak as, „K” jak król, „D” jak dama, „W” jak walet. (Tak samo prosto zapamiętają, że znak drogowy „P” oznacza parking.) Warto też samemu stworzyć „karciany alfabet”, losować literkę i wyszukiwać przedmioty rozpoczynające się na nią (w pokoju, za oknem, w katalogu, w książeczkach), narysować coś na daną literkę, pokazać to etc. Listonosz (czyli rodzic) może dziecku przynieść „literkowy list”, który będzie ono musiało samo odczytać. Można stworzyć „literkową kukiełkę” (wycięty, ozdobiony szablon jakiejś litery, podklejony na patyczek do szaszłyków) i wymyślić przedstawienie z jak największą liczbą wyrazów zaczynających się od tej litery. Podczas robienia zakupów, możemy szukać na półeczkach towarów na daną literkę np. „b” jak banany, bułeczki, buraki, batoniki. Zalecam także „rozmowę” telefoniczną, podczas której dozwolone są same głoski, wymawiane cicho, głośno, poooowoli, z impetem, różnie intonowane: np. : aaaaaaaaaa (mówi dzwoniący), odbierający telefon odpowiada: bbbbbbbbbbbbb. Na pewno nie obędzie się bez salw śmiechu!

Energicznym dzieciom „łatwiej wchodzi do głowy”, gdy uczą się poprzez ruch, ekspresję. Dla nich wspaniałą zabawą może być wyginanie ciała w kształt literek, chodzenie/bieganie/czołganie się/skakanie po literkach wyrysowanych na jakimś podłożu, wykonywanie jakiejś czynności z jednoczesnym skandowaniem danej literki.

W taki oto sposób, płynnie, doszliśmy do zabaw z łączeniem i segregowaniem.

Pora, by poznane literki połączyć w słowa. Ale przedtem kilka „luźnych” ćwiczeń…

Moje dzieci uwielbiają zabawę w wymyślanie „niestworzonych zwierzaków” (np.: motylosłoń – plus cała plejada skojarzeń, co też taki stwór może jeść, gdzie mieszka, jak się porusza etc.)

Układanie ilustracji w określonym, logicznym ciągu, tak, by zgodne były z chronologią tekstu wierszyka.

Wizualizacja (leżymy, zamykamy oczka, przeczytałam: „Mama poszła na zakupy”. Tutaj – stop! – i wyobrażamy sobie: w co była ubrana? co po drodze mijała? co włożyła do koszyka? jaka mogła spotkać ją przygoda? itd.)

Rozpoznawanie dźwięku z zamkniętymi oczkami: uderzam w dzwonki, szklankę, stół – i proszę, by odgadli czyj to dźwięk. Potem następują trzy dźwięki po sobie i powinni trafnie odgadnąć ich kolejność.

Segregowanie szeregu: np. dopasować do siebie narysowaną literkę „k”, napisany na kartoniku wyraz „kot”, obrazek ilustrujący kicię, dźwięk „miauuu”, pluszowego kociaczka etc.

Pamiętacie, na pewno, wierszyk o rzepce – „babcia za dziadka, dziadek za rzepkę” – i cała masa innych na doczepkę. Sami tworzymy takie „taśmowce”. Np.: „mama pójdzie do sklepu i kupi czekoladę. Mama pójdzie do sklepu, kupi czekoladę oraz banana. Mama pójdzie do sklepu, kupi czekoladę, banana i pastę do zębów.” Wydaje mi się, że im bardziej emocjonalnie dzieci podchodzić będą do owych wymyślonych zakupów (bo będą to rzeczy, które lubią, bądź które chciałyby mieć) – tym większa szansa na zapamiętanie dłuuuuugaśnego szeregu (ale pewności nie mam).

Zagadki: „o jaki wyraz mi chodzi? Składa się z trzech literek: „k – o – t”. Połączcie je ze sobą. Podpowiem, że jest w kategorii: zwierzęta, ma milusie futerko i miauczy.” Tu – naturalnie – padnie radosna odpowiedź: koooot. Wtedy zachęcam, by głośno i wyraźnie przeliterować raz jeszcze: k-o-t. Można też „przeklaskać” wyraz, z podziałem na sylaby (tu akurat tylko jedna).

Inny pomysł: narysować na karce trzy kółeczka i do nich, odpowiednio, wstawiać guziczki w to miejsce, gdzie słyszymy uzgodnioną literkę. Przykład: umawiamy się na literkę „S”. Mówię (wyraźnie, z przesadą wręcz, naciskając na daną literę): „sok” (guziczek powinien trafić w kółeczko pierwsze), „sos” (zapełniamy pierwszą i ostatnią dziureczkę), „osa” (naturalnie środkowa).

Zabawa z dźwiękiem

Znane dziecku pioseneczki „przekręcamy”, miast pierwszych literek w wyrazach wstawiając inną, np.: „Panie Janie” będzie brzmiało: „Kanie, Kanie, Kanie, Kanie, Kano, Kstań, Kano Kstań…”

Wyklaskujemy jakiś rytm i prosimy, by maluch powtórzył za nami owo klaskanie.

Wynajdujemy zdania (podobnie do aliteracji): Król Karol kupił królowej Karolinie korale koloru koralowego etc.

Naśladujemy odgłosy rozmaitych zwierzątek.

Robimy miny przedstawiające emocje i dopasowujemy do nich głoski: „yyyyyy” (zamyślenie), „aaaaaaa” (krzyk przerażenia), „oooooo” (zdziwienie).

Szukamy słów w słowach: „gdy „odetniemy” „k” w wyrazie „kosa” zostanie… co? osa!” Albo pytamy: „jaki dźwięk słychać na końcu wyrazu: „koT”, „młoT”, „pieS”?”.

Wycinamy z katalogu rozmaite obrazki i tworzymy z nich grę memo: gdy malec odsłoni dwa wyrazy rozpoczynające się od tego samego dźwięku (np. „kot”, „koń”) może je zatrzymać, w przeciwnym wypadku – wracają na stół. Można następnie pobawić się w rozpoznawanie poszczególnych głosek w tym wyrazie („kot”: gdy podniosę pierwszy palec, należy wypowiedzieć literkę „k”, drugi – „o”, trzeci – „t”)

Wskażmy malcowi, że istnieją dźwięki podobne do siebie: „t” – „d” (Tomek-domek), „b” – „p” (byk-pyk), może samo poszuka innych?

Podczas naszego czytania, poprośmy by smyk podnosił rączkę, gdy usłyszy wyraz rozpoczynający się daną literką, np.: „k”. Wyłapane wyrazy powtarzajmy z różną intonacją: „królik” (np. prędko), „kooooooottt” (żółwiowym tempem, rozciągliwie). Z podziałem na sylaby, klaszcząc w dłonie/przeliterujmy. Powiedzmy je trzymając się za nos, skacząc na jednej nodze; im weselej – tym lepiej!

Zabawa z imieniem.

Własne imię to przeważnie pierwszy wyraz, które dziecko opanuje w trudnej sztuce pisania. Zabawa z własnym imieniem sprawia też dziecku wielką frajdę (wystarczy spojrzeć na reakcję, gdy w jakiś znany wierszyk czy piosenkę wpleciemy imię dziecka – np.: Na Igorka z popielnika iskiereczka mruga, Panie Borysie, rano wstań…)

Zachęcajmy dziecko do śmiałego przedstawiania się imieniem.

Poprośmy by przedstawiło się i w wymieniło jak najwięcej rzeczy, które lubi, a które rozpoczynają się na taką samą literkę jak jego imię, np.: jestem Piotrek, lubię pizzę, pierogi, swojego psa, grę w piłkę itd.

Szukamy wyrazów rozpoczynających się na poszczególne litery imienia: IGOR; I jak igła, G jak garaż, O jak okno, R jak rower.

Skandujemy wspólnie imię: BORYS; B – wołamy „B”, O – wołamy „O”, R – wołamy „R”, Y – wołamy „Y”, S – wołamy „S”, BORYS!

Uzgadniamy dzień przekręcania imion i w ów dzień (konsekwentnie) zwracamy się do malca innym imieniem: Ogor (miast Igor), Forys (miast Borys), Inia (miast Ania), Larek (zamiast Darek).

Wymawiamy imię z rozmaitymi emocjami: wściekle, z czułością, nieśmiało, bojaźliwie itd.

Wymyślamy – do imion – śmieszne, nawet nic nie znaczące, rymy: Igorek-potworek, muchomorek, Borysek-tygrysek, smorysek, Natan-szatan.

Wymyślamy nazwisko na literkę taką samą jak ma imię – np. Igor Iglasty, Borys Borowikowy.

Na kartoniku piszemy imię i rozcinamy je, tworząc puzzle. Następnie prosimy, by dziecko ułożyło je w poprawny wyraz. Możemy go później przeliterować, przesylabizować. Można porównać czy są tam imiona rozpoczynające się od tej samej literki, mające tyleż samo liter, sylab.

Wymieniać literki alfabetu, a gdy dojdziemy do tej, która znajduje się w imieniu dziecka – niech coś zrobi: podskoczy, klaśnie, pstryknie palcami itd.

Wyciąć karteczki z imionami i pośród innych niech dzieci odnajdą swoje imiona (mogą to być karteczki rozłożone na podłodze, bądź poprzywieszane w różnych częściach pokoju). Niech ozdobią następnie jakoś swoje imiona – kolorowymi pisakami, brokatem, kółeczkami powstałymi z dziurkowania etc. Pod spodem niech nakleją literki wycięte z gazet, także tworzące to imię. Można też zrobić karteczki z poszczególnymi literkami imienia, przypiąć do nich spinacze – i niech maluchy wyłowią (na magnes) całe swoje imię.

A kiedy ciągle nie będą miały dość zabawy z imionami – pozwólmy im, do woli, tworzyć kolorowe, imienne, wizytówki czy rozdawać – wszem i wobec – własnoręczne autografy.

Zabawa z rymem

To jedna z przyjemniejszych, zabawniejszych i wdzięczniejszych zabaw. Do wykonania absolutnie wszędzie: w kolejce sklepowej, w poczekalni u lekarza, na zakupach, na spacerze. Bawmy się słowami, tworząc rymy, których nie uświadczymy w żadnym słowniku. Im śmieszniej – tym lepiej! ;)

Mówię: „s” jak „stół”, ze stołem rymuje się „wół”, teraz Igor – „pół”, Borysa kolej – „dół”.. Ja mówię: „kot” – Ty na to… (dziecka kolej): „płot”. Wymyślam wers wierszyka i proszę, by brzdąc dodał swój, rymowany, wers. Bez zająknięcia staramy się podać jak najdłuższy ciąg rymujących się wyrazów. Albo rzucamy kostką i ile oczek wypadnie, tyle rymów należy znaleźć do danego wyrazu. I tak bez końca ;)

Przy znanych, rymowanych wierszykach, zatrzymuję się, by dzieci same wstawiły brakujący rym. Przy nieznanych – liczę na ich wenę i kreatywność.

Zadaję zagadki: co się rymuje z wyrazem „kot”? Zaczyna się na „l” i oznacza wznoszenie się w przestworzach („lot”).

Pytam: czy te wyrazy brzmią podobnie: „mak”, „rak”? A te: „mak”, „osa”?

Wycinam obrazki i proszę, by dopasować je do siebie, wedle klucza rymów: budka-łódka, miś-ryś etc.

Można też wymienić kilka rymujących się ze sobą wyrazów (np.: rak, szpak, wspak, mak, lak) i wymyślić historyjkę z ich uwzględnieniem; nie zaszkodzi własnoręcznie ją zilustrować.

Moje dzieci uwielbiają zabawę z rymami. Rym jest absolutnie stałym gościem w naszym domu. Nigdy nie zapomnę, jak rozzłościłam się na nich z jakiegoś powodu i – rozsierdzona – podniosłam głos. Za kilka minut przychodzi skruszony czterolatek i mówi: „mamusiu, żebyś już nie gniewała się, wymyśliłem dla Ciebie wierszyk, posłuchaj”. Oto on:

„Mamusiu, nie gniewaj się…

mamusiu, kocham Cię,

(Syneczku, kocham Cię)…

Kiedy mama złości się,

niech przypomni sobie, że

nie można złościć się na dzieci, ani dawać klapsów…

Mamusiu, kocham Cię.”

Rozczulające, nieprawdaż?

Zabawa ze słowami

Mamy w domu miejsce przeznaczone na przywieszanie słów, które coś dla nas znaczą, mają jakieś zabarwienie emocjonalne, oznaczają czynności, które przeżyliśmy itd. (np. związane z urodzinami, prezenty, marzenia, życzenia) Bawimy się nimi, a ja wiem, że w ten sposób wspomagam także przyszłą naukę czytania.

Czasem wybieramy Słowo Dnia – np. zielony. Wtenczas robimy wszystko, co ze słowem tym nam kojarzy się. Doświadczamy zieleń poprzez rozmaite zmysły: pijemy zielone soczki, zabarwiamy wodę na zielono, jemy kiwi, bawimy się na trawie, gramy w zielone, ubieramy zielone ubranka, malujemy zielonymi farbkami, rozmawiamy i słuchamy piosenki o zielonych ufoludkach etc.

Wypisujemy czynności, które czekają nas danego dnia, a po ich wykonaniu, skreślamy je z listy.

Zgadujemy: „jedno z tych słów jest na literkę „m”, oznacza „kochanie kogoś”, jest uczuciem i kiedy zmienię jego pierwszą literkę, będzie brzmiało: „niłość” (mowa oczywiście o miłości). Możemy także „odegrać” dane słowo, bawiąc się w kalambury. Zgasić światło i wskazać je blaskiem latarki. Wyśpiewać, wyklaskać, przesylabizować, przeliterować, wykrzyczeć, wyszeptać, ruszać ustami nie wydając żadnego dźwięku.

Uczymy się synonimów, wzbogacając słownik – kiedy mówię, że ktoś jest „miły”, dodaję, że można go także scharakteryzować jako: sympatyczny, życzliwy, serdeczny, koleżeński, uprzejmy etc.

Zabawa z opowiadaniami

Zachęcajmy nasze dzieci do mówienia, dyskutowania, wyrażania własnego zdania, opowiadania o emocjach, o tym, co im się dziś przytrafiło, śniło, co oglądały, kiedy coś proponujemy – dajmy wybór (i niech uzasadnią, dlaczego akurat to wybrały). Do lamusa odstawmy stwierdzenie, że „dzieci i ryby głosu nie mają”! Pozwólmy im mówić głośno (przez „megafon”), ekspresyjnie. Wspólnie układajmy opowiadania, do których wykonujmy własnoręczne ilustracje. Opowiadajmy o tym, co widzimy na obrazku, używając jak najwięcej przymiotników (zielona trawa, pachnące kwiaty, milutki koziołek), uwzględniając jak najwięcej szczegółów. Uczyńmy dzieci bohaterami, bliskie im przedmioty czy znajome miejsca osadźmy w akcji opowiadania.

Włóżmy do torby kilka przedmiotów, niech dzieci zamkną oczy i wyciągną z niej parę akcesoriów, a następnie spróbują ułożyć jakąś historyjkę z ich wykorzystaniem.

Kiedy czytamy bajkę, przeanalizujmy ją raz jeszcze, własnymi słowami. Zadajmy dzieciom kilka pytań dotyczących treści. Spróbujmy odegrać scenkę, która miała tam miejsce. Zmieńmy zakończenie. Kiedy jest to bajeczka dobrze znana dzieciom, możemy wprowadzić kilka przeinaczeń i dać „złapać się” na jakimś błędzie (np.: w NIEBIESKIM Kapturku niech to NIEDŹWIEDŹ przyjdzie zjeść DZIADKA).

Zapytacie: kiedy zacząć bawić się z dzieckiem w takie zabawy? Myślę, że niektóre będą odpowiednie już dla dzieci trzyletnich, inne dla czteroletnich, czy pięcioletnich. Każde dziecko ma swój indywidualny tok rozwoju i tylko rodzic, bacznie obserwujący smyka, wie co dla jego dziecka jest odpowiednie. Niektóre z tych propozycji może nie przypadną Wam do gustu, niemniej polecam lekturę choćby po to, by zaczerpnąć inspirację do własnych zabaw. Najważniejsze, byśmy spędzali czas z dzieckiem, w sposób twórczy mniej czy bardziej, za to przepełniony do cna miłością i radością!

Wspaniałej zabawy życzę!

Artykuł z serwisu Airstar.pl Darmowe artykuły do przedruku

Autor: Anna Jełłaczyc http://annajellaczyc.poczytaj.to

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz